Artykuły

Raskolnikow i inni

Teatralne adaptacje najwybitniejszych dzieł litearatury światowej niosą ze sobą wiele niebezpieczeństw. Dwa z nich wszakże wdają się być najważniejszymi. Pierwsze wynika z rozlicznych trudności przełożenia materiału literackiego na język sceny: drugie związane jest z trudnym do przewidzenia efektem zderzenia wyobrażeń widza o jego ulubionych boha­terach z ich scenicznym wcieleniem. Oso­biście nie znam ani jednej adaptacji, której udałoby się tych niebezpieczeństw całkowi­cie uniknąć i nie sądzę by w ogóle to było możliwe. Zwłaszcza wówczas, gdy adaptacja stara się być możliwie wierna pier­wowzorowi, stanowiąc swoista tegoż ilustrację.

Tak właśnie rzecz ma się ze "Zbrodnią i karą" Fiodora Dostojewskiego zaprezento­waną przed kilkoma dniami na scenie Tea­tru Powszechnego. Autorzy opracowania dramaturgicznego - Halina Pawłowicz i Mirosław Szonert - starali się zachować wszystkie najistotniejsze wątki powieści, co siłą rzeczy musiało pociągnąć za sobą znaczące ich okrojenie, przez co - z kolei - niektóre z nich; wyraźnie straciły na nośności i tak charakterystycznej dla Dosto­jewskiego, głębi filozoficznej. Z drugiej zaś strony adaptatorzy - cały czas mając na uwadze zachowanie określonego rytmu dramaturgicznego - uwzględnili całą masę szczegółów, które wprawdzie dodają całości kolorytu, ale równocześnie zamazują kontu­ry zasadniczego rysunku. W wyniku tego powstaje sytuacja dość paradoksalna, obok Raskolnikowa mamy kilka niemal równorzędnych postaci, ale jednocześnie ich wątki są jedynie zasygnalizowane, pojawiają się nagle i takoż giną bądź też trwają, lecz ich bieg musimy śledzić szczególnie uważnie, co i rusz sięgając pamięcią do kart powieści. Bez tego nie zawsze i do końca byłyby zrozumiałe motywy postępo­wania poszczególnych bohaterów tudzież wzajemne uwarunkowania oraz przenikania się ich losów. Aczkolwiek warstwa fabular­na sztuki przedstawiona jest dość jasno, nie licząc drobnych uchybień, jak np. w przy­padku przestawienia chronologii, jeśli idzie o wręczenie pieniędzy Katarzynie Marmieładowei przez Raskolnikowa. Sprawa niby drobna, ale sądzę, że reżyser spektaklu - Mirosław Szonert - powinien wnieść tu poprawkę, gdyż nielogiczność jest dla uważ­nego widza nazbyt wyraźna.

Sprawa skomplikuje się o wiele bardziej gdy zaczniemy rozważać problem scenicz­nego obrazu tak przecież niezwykle suges­tywnych postaci Dostojewskiego. Tym bar­dziej, że realizatorzy łódzkiej wersji "Zbrod­ni i kary" zdublowali - co w teatrach dramatycznych jest niesłychanie rzadkie - niemal wszystkie role pierwszoplanowe. (Stad niniejsza recenzja dotyczy dwu spek­takli - z 14 i 15 bm.) Sytuację ułatwia nieco fakt konsekwentnego przystosowania się przez obie obsady do jednolitej kon­cepcji reżysera, w paru jednak przypad­kach różnice w jej realizacji były dość istotne. Sadzę, iż w minimalnym stopniu dotyczy to Sonii, miękko, z delikatna nutą liryzmu zagranej zarówno przez Magdalenę Cwen jak i Halinę Miller. W maksymalnym - Porfirego i Marmieładowa. Porfiry Wło­dzimierza Musiała - w pewnych momen­tach niepokojąco blisko podchodzący do granicy szarży - to szczwany, świetnie znający swój fach policjant, pozorną dobrodusznością i zdawałoby się bezgraniczną życzliwością dla ludzi pokrywający zimną bezwzględność, a nawet okrucieństwo. Na­tomiast Brunon Bukowski wydawał się nie­kiedy wręcz sparaliżowany częstym "sy­paniem" tekstu. Widzowie niedzielnego spektaklu z pewnością na długo zapamięta­ją Czesława Przybyłę, który zagrał Marmieładowa wręcz wstrząsająco i - powie­działbym, znacznie prawdziwiej niż Zbigniew Niewczas.

Oczywiście główny ciężar całego spekta­klu spoczywa na barkach dwóch odtwórców roli Raskolnikowa - Zbigniewa Bielskiego i Bronisława Wrocławskiego. Pierwszy z nich nazbyt często - jak na mój gust - sięgał po nuty histeryczne, co troszeczkę spłaszczało postać, aczkolwiek jest to z pew­nością kreacja godna uwagi. Wrocławski zaś - co bardziej mi odpowiadało - był w większym stopniu wsłuchany w swoje myśli i idee stając się chyba przez to bliż­szym zamysłom Dostojewskiego. W odnie­sieniu do obydwu - co powinno stać się za sprawą reżysera - nie zawadziłoby pew­ne stonowanie postaci, dzięki czemu jej portret stałby się bardziej plastyczny.

Ładnie i przekonywająco rozegrała swoją sekwencję Jadwiga Siennicka (Katarzyna Marmieładowa), budzącym sympatię, interesująco skontrastowanym z Raskolnikowem Razumichinem był Andrzej Łągwa. Barbara Szcześniak umiejętnie pokazała leciutko podbarwioną uczuciem życzliwość Anastazji do Raskolnikowa. Ostro lecz z umiarem za­rysowała Alonę Iwanownę Ewa Zdzieszyńska, interesującą etiudkę zaprezentował w roli Zamiotowa Maciej Korwin, zabawnie i z temperamentem zagrała Luizę Ewa Frąckiewicz, ponurym i władczym Prochem był Józef Zbiróg.

Dodam przy tym, że w przedstawieniu - rozgrywanym w pomysłowo zakomponowa­nej, celowo prymitywnej scenografii Jerzego Michalaka - bierze udział niemal cały zespół Teatru Powszechnego jednakże przepisywanie plakatu bez poświęcenia choćby dwóch słów każdej z ról, chyba nie ma większego sensu. Jestem przekonany, że spektakl będzie się cieszył powodzeniem, a widzowie rzęsistymi i szczerymi oklaska­mi - jak to miało miejsce zwłaszcza w nie­dzielę - nagrodzą wszystkich aktorów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji